Giełda Klasyków w ubiegłym roku skończyła 10 lat. Od pierwszego zakupionego klasycznego samochodu minęło już 8 lat. Sprawy potoczyły się dosyć szybko, jednak zawsze chodziło o jedno: przekonać się na własnej skórze dlaczego dana marka, czy dany model ma tylu fanów/antyfanów i taką, a nie inną opinię.
Mercedesy i BMW z oferty Giełdy Klasyków już w 2017 roku uzupełniły tanie, włoskie wozidełka oraz wygodne i ukochane przez nas Jaguary. Potem przyszedł czas na testowanie francuskiej myśli technicznej w postaci Citroena CX. Początkowo zabawa ograniczała się do lat 80. i 90, a najstarszym pojazdem w ofercie był Fiat 131 Mirafiori z 1979 roku. Lata 60. zaczęliśmy testować od prostego tematu: Garbusa z roku 1964. Spodobało nam się to bardzo. Do garażu wkrótce trafiła motoryzacja amerykańska z drugiej połowy lat 60. w postaci najdłuższego fastbacka coupe w historii: Mercury Monterey z 1967 vel. „zielony smok”. Szukaliśmy unikatowych modeli, niezbyt znanych na rynku, co zaprowadziło nas do egzotycznego Bittera SC, czy ukochanego przez nas Fiata 130 Coupe.
Jeżdżąc po Europie i odwiedzając targi, wydarzenia motoryzacyjne, spotkania, śledząc rynek i poznając coraz to nowe unikatowe marki i modele, ugruntowaliśmy sobie gust co do klasycznej motoryzacji. Na liście marzeń zaczęły pojawiać się coraz to nowe pomysły. Dużą część tej listy stanowią ukochane przez nas lata 60. XX w. W dużej mierze są to samochody wartościowe. Dlaczego? Kolekcjonerzy kochają czas, kiedy to działały największe włoskie firmy karoseryjne, a styliści prześcigali się w pomysłach na oczarowanie tłumów, kiedy technika motoryzacyjna była już na zaawansowanym etapie rozwoju, a osiągi samochodów były równie ważne, co piękne kształty i luksusowe, solidnie wykonane wnętrza.
Na naszym magnetofonie marzeń wcisnęliśmy wówczas przewiń i trafiliśmy na okres w historii motoryzacji, który porwał nas i urzekł do głębi.
Lata 30. ubiegłego wieku to niesamowity okres motoryzacji, wiele się działo, niesamowicie dużo osiągnięto, a liczba małych firm tworzących samochody po prostu zwala z nóg. Innymi słowy jest w czym wybierać, jednak to również, jak się okazuje, może stanowić problem. Bez doświadczenia z samochodami przedwojennymi wybrać markę, model, rok i egzemplarz, wcale nie jest łatwo. Powróciliśmy więc do sprawdzonej metody: oglądaj, poznaj, poczytaj, wybierz, szukaj. Ile to trwało? Do przedwojnia przymierzaliśmy się przez dobre 3 lata.
Maj 2024 roku oddycha dla nas niesamowitą spaliną… w przeciągu zaledwie pół roku, wyprzedając się z wielu kochanych samochodów, spełniliśmy wszystkie realne motoryzacyjne marzenia. A średni rocznik samochodów, jakie mamy obecnie w ofercie sprzedażowej, to… 1974. Jeżeli uważacie, że w świecie klasycznych samochodów liczą się wyłącznie youngtimery, to my… idziemy zdecydowanie pod prąd.
Pierwszy przedwojenny samochód przyszedł do nas sam. Sympatyczny entuzjasta z Francji, mieszkający kilkadziesiąt kilometrów od Le Mans, zaproponował nam coś, w co nie mogliśmy uwierzyć… zamianę na znajdujące się w naszej ofercie Maserati Quattroporte III. Salmson S4C Faux-Cabriolet z 1933 roku w totalnie oryginalnym stanie zachowania to coś, o czym nawet nie śmieliśmy marzyć. Uwielbiamy samochody utrzymane w oryginale, bez ingerencji blacharskich i z nietkniętym wnętrzem, ale nie przypuszczaliśmy, że w takim stanie będzie nasze pierwsze przedwojnie! Nie szukaliśmy go specjalnie, za to przeglądając przez lata ogłoszenia i aukcje oraz oferty targowe, wiemy, jak trudno znaleźć taki okaz.
Ten egzemplarz był w jednych rękach od 1933 do 1997 roku, a ówczesny właściciel był zaledwie drugim w historii samochodu. Auto zachowane jest w obłędnie oryginalnym stanie, wymienione ma zaledwie kilka eksploatacyjnych elementów, a w komplecie dostaliśmy nawet oryginalne przewody zapłonowe. Aby spełnić marzenie, musieliśmy jedynie zaakceptować wycenę pojazdu francuckiego klubu Amicale Salmson. Było warto!
Oczami Marty:
Urzekł mnie od pierwszej chwili, ale także wzbudził lęk o to, co zrobić, aby „nie zepsuć” stanu, w jakim znajduje się ten samochód. Pierwsze przejażdżki były specyficzne i prawdę mówiąc trochę bałam się wsiąść za kierownicę tego auta. Dopiero po sprawdzeniu i poprawieniu mechaniki samochodu, wyregulowaniu gaźnika, ogarnięciu wycieków paliwa itp. wsiadłam za ogromne koło sterowe i okazało się, że jest bardzo przyjemnie.
Spytacie o skrzynię biegów? Z niezsynchronizowaną skrzynią zapoznałam się dokładnie już wiele lat wcześniej, dzięki Autobianchi Giardiniera z 1976 roku, którego to malucha pokochałam od razu.
Salmson jest niezwykle przyjemnym samochodem w prowadzeniu, byle do 70 km/h. Największym pozytywnym zaskoczeniem był wjazd na tzw. „kocie łby”, czyli starą drogę z kostki brukowej. Okazuje się, że archaiczne jak by się mogło wydawać rozwiązania sprawdzają się w takich warunkach znaczenie lepiej, niż można by oczekiwać.
Okiem Adama:
Salmson S4C Faux-Cabriolet to samochód według ówczesnych kategorii sportowy. Jego silnik zdecydowanie wyprzedzał epokę. Posiada dwa górne wałki rozrządu, co było specjalnością marki od 1921 roku, kiedy Salmson został pierwszym seryjnie produkowanym samochodem na świecie, w którym zastosowano takie rozwiązanie. Wcześniej była to domena wyłącznie samochodów wyścigowych. Jaką przewagę dawało to nad konkurencją, udowodniła w 1933 roku madame Germaine Rouault, wygrywając dokładnie takim samochodem klasę samochodów lekkich i zajmując trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej rajdu Monte Carlo (ustąpiła tylko samochodom Hotchkiss AM80 S o pojemności 3,5 l i Renault Nervasport z silnikiem 4,2 l, kiedy jej Salmson dysponował jedynie jednostką 1,5 l o mocy 41 KM).
Kiedy zajmowałem miejsce za jego kierownicą po raz pierwszy, przed oczami miałem wizję pędzącej po serpentynach Francuzki i tym bardziej absurdalnie zabrzmiały w moich uszach słowa właściciela, aby tylko… nie hamować na zakrętach. Wówczas wydało mi się to absurdalne, ale taka właśnie jest właściwość sterowanych mechanicznie hamulców bębnowych. Linki, które służą do blokowania bębnów zmieniają swoją długość podczas skrętu kół, co prowadzi do zmiany siły hamowania przednich kół, a mówić wprost – do nieprzyjemnego szerpnięcia i blokady tylko jednego koła. Cóż, trzeba o tym pamiętać.
Poza tym jazda przedwojniem z każdym dniem stawała się coraz bardziej naturalna. Wiadomo, pewnej nauki wymaga obsługa niesynchronizowanej skrzyni, nie jest łatwe cofanie bez zewnętrznych lusterek, a wyglądanie przez boczną szybę, aby dostrzec kolor sygnalizacji podczas postoju na światłach, może wyglądać komicznie, ale… to rzeczy bez znaczenia. To auto, które przenosi w inny świat. Zapach wnętrza, brzmienie pracy silnika i skrzyni biegów, miękkość foteli, ogromna średnica koła kierowniczego i kierunkowskazy uruchamiane na desce. Brak miejsca na odłożenie lewej nogi znad sprzęgła. Zewsząd podniesione kciuki i wieczny widok kierowców w lusterku, który zamiast obserwować drogę podnoszą telefon przed oczy, żeby zrobić zdjęcie. Jedno szczęście, że on nie skłania do szybkiej jazdy.
Szczególnie dobre wrażenie Salmson robi również przed obiektywnem aparatu. Jego sylwetka Faux-cabriolet (fałszywy kabriolet) to obniżona linia dachu, długa para drzwi i brak dodatkowych szyb w słupkach C. Gdy dołożymy do tego przykręcane na śrubę pełne kołpaki, zobaczymy idealny przykład stylistyki art-deco, modnej na przełomie lat 20. i 30. XX wieku. Pasuje do każdego parku, pałacu… i opuszczonej stodoły. Lakier na aucie jest wciąż oryginalny, co oczywiście nie oznacza, że wygląda jak nowy. Na szczycie maski jest przegrzany, ciemny niczym w antycznych samolotach w okolicy wydechu. Miejscami ma odpryski, stare zaprawki i jest urokliwie spłowiały. Takiej patyny nie da się odtworzyć… i choć wielu próbuje, taki autentyzm jest nie do pobicia.
Oczywiście ogromnym szczęściem dla nas jest fakt, że auto zawsze było używane. Dzięki temu można się nim cieszyć bez prac remontowych i bez poszukiwania niezbędnych części. Poprzedni właściciel od 1997 roku przejechał nim około 6000 km, odwiedzając między innymi takie imprezy, jak GoodWood Revival, Le Mans Classic, Rallye de Fougères. Prace, które przeprowadziliśmy po zakupie ograniczyły się jedynie do uszczelnienia gaźnika. I już. Jeździmy. Póki co, zrobiliśmy nim około 400 km, odwiedzając między innymi Classica Mierzęcin 2024 – Zlot Zabytkowych Samochodów w dniach 13-16 czerwca 2024 r. Efekt zrobił piorunujący, zgarniając na Certyfikat platynowy FIVA i specjalną nagrodę dla najpiękniej zachowanego pojazdu zlotu.