Kiedy podejmujesz decyzję dotyczącą zakupu kolejnego samochodu do kolekcji, czy kierujesz się chęcią zysku? A może chciałbyś kupić to, co mają inni, żeby wejść do jakiejś elitarnej grupy posiadaczy? A może po prostu spełniasz swoje marzenia? Ile kupujących, tyle odpowiedzi na to pytanie, ale jeżeli chcecie poznać naszą, to zapraszamy do przeczytania artykułu.
Chęć pójścia drogą w nieznane towarzyszyła nam chyba od początku znudzenia się Mercedesami i BMW. Zawsze chcieliśmy poznawać więcej i więcej. Ciekawi nas wszystko: od zapachu we wnętrzu i dotyku tapicerki, po rozwiązania techniczne i maksymalną prędkość. Dlatego w naszym garażu od lat widzicie ciekawostki, egzotyczne kwiaty, samochody, o których czasem myśleliście, że istniały tylko na obrazkach w gumach Turbo 😉
Samochodu przedwojennego szukaliśmy od lat, i mimo, że nasz pierwszy pierwszy Salmson nie był dokładnie tym, co sobie przez lata wymarzyliśmy, pokochaliśmy go od razu. Przejażdżki nim i poznawanie go to czysta przyjemność, więc czemu by nie brnąć w temat dalej?
Szukając czegoś ciekawego dla siebie, oglądaliśmy ogłoszenia, obserwowaliśmy co mają w ofercie dealerzy z Wielkiej Brytanii, oglądaliśmy filmy z zawodów na torze, a nawet cross-country (tak, przedwojenne auta w błocie! To trzeba zobaczyć!) W końcu ustaliliśmy klucz: nie za drogie auto, mające wyścigowy rodowód.
Droga w nieznane podobno smakuje najlepiej. Jednak kupować w ciemno samochód nie mając pojęcia jak jeździ… czy nie zahacza to o szaleństwo?
Okiem Marty
Jadąc w kwietniu tego roku na targi do Essen myśleliśmy, że może uda nam się upolować tam coś dla siebie. Szybka runda po halach targowych otrzeźwiła nas i zmieniliśmy plany. Nie to, że samochodów nie było, ale te, które zaczęły się nam w ostatnich latach podobać, niestety przekraczały nasz budżet. Całe szczęście Adam umówił nas na spotkanie w Gallery Aaldering w Bremmen w Holandii. Ten niezwykle ciekawy punkt na motoryzacyjnej mapie Europy odwiedziliśmy już w zeszłym roku po raz pierwszy, ale tym razem umówiliśmy się, aby obejrzeć samochód, a właściwie dwa samochody. Spod salonu zostaliśmy odesłani pod jeden z magazynów, gdzie trzymane są auta. Zgodnie z naszą prośbą, przygotowano dla nas dwa egzemplarze: niesamowitą Alfa Romeo oraz Singera.
Alfa jako model znana, na wyścigówkę przerobiona, szybko obejrzana bo wzrok ciągnął do zgrabnej wyścigowej dupki czerwonej strzały! Rozmowa ze sprzedawcą wyglądała mniej więcej tak: Czy jeździ? Tak, jeździł. Można go odpalić? No właśnie przestał. Hmmm. Cóż zrobić. Żaden z przygotowanych dla nas samochodów niestety nie odpalił. Obejrzeliśmy oba tak dokładnie, jak tylko się dało. Zapytaliśmy o ceny, które mimo faktu, że żadnym z nich nie mogliśmy się przyjechać, nie zrobiły się szczególnie okazyjne.
No nic, myśląc, że wrócimy z niczym, pojechaliśmy znów pod salon, by coś zjeść, ponieważ w Gallery Aaldering jest również restauracja. Po skończonym posiłku zaczęliśmy przechadzać się pomiędzy samochodami, a że właśnie przyjechał Citroen SM, poszliśmy na tylny parking go zobaczyć. Po drodze złapał nas sprzedawca i zapytał wprost: Co musiałby zrobić, aby dziś dopiąć z nami transakcję? Pomarudziliśmy, sprzedawca zadzwonił do szefa i pyk, transakcja została dopięta. Było to tak nierealne, że gdybym nie była na miejscu, nie uwierzyłabym.
Wróciliśmy pod magazyn, a tam już czekał na nas Singer 😀 Oczywiście, żeby nie było zbyt pięknie, nie mogło obyć się bez komplikacji… Przy ładowaniu na przyczepę, okazało się, że akumulator obsługujący wciągarkę padł! Mimo usilnych starań naszych i lokalnego „dziadka na rowerze” nie daliśmy rady umieścić czerwonej strzały na miejscu. Uratował nas przemiły kierowca lawety z boosterem i poszło.
W takim trochę amoku, że udało nam się kupić coś tak abstrakcyjnego, stwierdzaliśmy, że wracamy na nocleg do tego samego miejsca co poprzednio. Chęć zrobienia sesji Singera z zamkiem w tle była ogromna. Mamy takie miejsca na trasach naszych podróży, do których lubimy wracać, lub żałujemy, że nie było nam dane spędzić tam więcej czasu. Do tej drugiej grupy zdecydowanie zaliczał się Schloss Wissen, nieopodal Weeze w Niemczech, tuż przy granicy z Holandią.
Po powrocie do kraju od razu odstawiliśmy Singera prosto z lawety do warsztatu. Chwila zeszła, ale wszystko udało się uruchomić. Jakie wrażenia zapewnia Singer? NIE SA MO WI TE to jest mało powiedziane. Ten samochód to jest po prostu najprawdziwsze spełnienie marzeń! Fantastycznie jeździ, ma dużo mocy, a jego obsługa to miód… Wszystko działa bez zająknięcia. Jedynym minusem jest to, że musisz być dokładnie takiej wielkości, jak pierwotny właściciel. Siedzenia w nim to po prostu poduszki rzucone na podłogę, a oparcia odchylają się tylko tak, aby można było zajrzeć do bagażnika. Tak, on w „odwłoku” ma bagażnik 😛
Posiada toneau, czyli okrywę przed deszczem, ale i miękki dach. Rozciągany jest na stalowych rurkach i mocowany na napy do karoserii. Ma to niepodważalnie swój urok, pod warunkiem, że nie musisz jeździć w tej konfiguracji. Nawet wsiadanie z założonym dachem nie jest takie proste, a co dopiero zobaczenie świateł na skrzyżowaniach.
Niemniej jednak będzie to dla nas zdecydowanie pojazd na lato i na lata! Po prostu magia!
Okiem Adama
Wchodząc w nowy rok, marzeniem było kupić przedwojenny samochód. Jaki? Lekki, opływowy, wyścigowy. To był plan. Smakować motoryzację, która ma kompletnie odmienny charakter, daje dużo wrażeń i przenosi w czasie. Ledwie minął miesiąc i pojawił się na horyzoncie Salmson. Nie spełniał wszystkich wypunktowanych wcześniej założeń. Owszem, był sportowy, ale nie był stricte wyścigówką. Nie miał otwartego nadwozia, co było jednym z najważniejszych punktów na liście. Oczywiście jego fenomenalny stan zachowania sprawił, że takiej okazji nie można było przepuścić. Efekt był tak, że poszukiwania przedwojennego samochodu marzeń nie były zakończone.
Jadąc na targi do Essen mieliśmy budżet na auto. Przed oczami być może kolejny Salmson, może Amilcar, Riley albo MG. Przedwojenne auta z karoseriami osy, silnikami o niewielkiej pojemności, budowane niegdyś do sportu. Oczywiście, gdzieś w sferze najskrytszym marzeń pozostawały przedwojenne Alfy Romeo, Maserati i Bugatii, ale to są już absolutnie kosmiczne budżety, gdzie nawet dopisanie zera do tego, co zostało po zimowej wyprzedaży nie pozwoliłoby znaleźć odpowiedniego kandydata. Jako, że po drodze zawoziliśmy auto do klienta do Bremy, opracowałem też plan B, by dać sobie jeszcze jedną szansę na załadowanie lawety w drodze powrotnej.
Była to wizyta w Gallery Aaldering, gdzie zapowiedziałem się wcześniej, chcąc zobaczyć dwa auta. Jednym była replika Alfy Romeo GTAm, drugim najprawdziwszy, wyścigowy Singer.
Alfa Romeo kusiła z pewnością wrażeniami, jakie można otrzymać podczas szybkiej jazdy, a w tym przypadku – również możliwością zarobku. Auto przebudowane było w latach 70., wyglądało wciąż w sposób bardzo zwarty i zdrowy, zasadniczy problem polegał tylko na tym, że auto nie chciało odpalić. Cóż, kupować samochód z przebudowanym silnikiem bez możliwości jego przetestowania to szaleństwo, więc nie pozostawało nic innego, jak odpuścić temat…
Drugi samochód okazał się być jeszcze wspanialszy, niż na zdjęciach. Singer Nine Sports Special, czyli niewielkie auto z wyścigowym nadwoziem wykonanym na zamówienie. Jego historia była fascynująca. Pierwszy właściciel kupił Singera jako jeżdżące podwozie i od razu zabrał je do Francji. Tam powierzył firmie Lemaitre budowę aerodynamicznej karoserii. Silnik był wykonany według wariantu wyścigowego, miał zgodnie z regulaminem samochodów małolitrażowych pojemność mieszczącą się w 1000 cm³, ale jego wał podparty był na trzech, a nie dwóch łożyskach, co pozwalało uzyskać wyższe prędkości obrotowe. Planem był start w wyścigu 24h Le Mans. Planem jak się okazało nigdy nie zrealizowanym, bo o wszystkim dowiedziała się małżonka i zbombardowała plany. Później przyszła też wojna i mamy absolutnie czarną plamę w historii samochodu.
Jej nowy rozdział otworzył się w 1951 roku, kiedy Singera nabył nowy właściciel, Maurice Elzas. Auto trzymał aż do śmierci w 2020 roku, gromadząc absolutnie imponującą dokumentację. Maurice był naukowcem, stąd skrupulatność nie może dziwić. Efekt był taki, że z tym samochodem jest nie segregator, a cała skrzynka dokumentacji. Wyobraźcie sobie, że gość prowadził korespondencję z fabryką, aby zdobyć wszystkie informacje o modyfikacjach poczynionych w wyścigowym silniku. Aby dowiedzieć się, dlaczego słyszy hałas z tylnego mostu, pisał do fizyka, który w odpowiedzi tworzył mu rysunki przedstawiające schemat dyferencjału oraz opisywał, które zęby i dlaczego wycierają się i dlaczego mechanizm zaczyna pracować głośniej. W tym aucie każdy element jest opisany, narysowany i wyjaśniony. Wiele elementów, jak choćby amortyzatory ramieniowe, zostało podczas eksploatacji zmienione, a wisienką na torcie jest wydruk z hamowni. 42 konie mechaniczne – taki wynik najpierw widniał w dywagacjach o tym, jaką moc silnik w tej specyfikacji powinien uzyskać, a finalnie właśnie tyle udało się uzyskać. Profesor Maurice Elzas na co dzień zajmował się zagadnieniami związanymi ze sztuczną inteligencją. Nie trzeba dodawać, że w czasach pionierskich, kiedy bardziej można było myśleć, jak sztuczna inteligencja może działać, niż faktycznie ją wykorzystywać. Wykorzystywać za to można było przedwojenny samochód, i Maurice faktycznie to robił. Wrócił nawet do Le Mans razem z tym autem, na co są oczywiście odpowiednie dowody w dokumentacji. Musiał kochać ten samochód. Dość powiedzieć, że nawet na klepsydrze, do której udało nam się dotrzeć, widnieje wizerunek faceta z fajką w antycznym samochodzie. W tym samochodzie, rzecz jasna.
Historia fascynująca, choć poznaliśmy ją w pełni dopiero po zakupie, gdy na odchodnym sprzedawca przyniósł skrzynkę z dokumentami. Wcześniej było ciężko, bo mimo, że udało mi się zmieścić w aucie (co wcale nie było łatwe!), fakt braku możliwości uruchomienia samochodu nie nastrajał pozytywnie. Wspaniała karoseria, wiele elementów wyglądających niezwykle oryginalnie, ale też wiele widocznej pracy włożonej w nieodległym czasie (w tym kompletnie odbudowana elektryka), to były plusy. Przy pierwszej próbie nie chciała się tylko zgodzić cena, zgodziła się dopiero na końcu naszej wizyty w Brummen, dobrą godzinę po pierwszej rozmowie, kiedy zjedliśmy już obiad i niczego nie oczekując, zostaliśmy ponownie nagabnięci przez sprzedawcę. Cena po uzgodnieniach z szefem okazała się być bardziej łaskawa i finalnie zmieściła się w założonym budżecie.
Po sprowadzeniu auto udało się uruchomić w jeden dzień, po rozwiązaniu zagadki z dwiema pompami paliwa, z których żadna nie miała prawa w odpowiedni sposób zadziałać. Było widać, że o ile Maurice mógł wiedzieć wszystko o aucie, to już salon, który przejął po nim auto, już niekoniecznie. Widać były ważniejsze sprawy. Mnie może ucieszyć fakt, że gdyby ten samochód działał u Aalderinga tak, jak działa teraz, byłby kupiony zanim cena by zeszła do mojego zasięgu. Finalnie serwis przeciągnął się na ponad cztery miesiące. Zregenerowaliśmy gaźniki i hamulce, które miały zużyte okładziny, popękane szczęki i cieknące cylinderki. Teraz odpala wspaniale, brzmi imponująco i jeździ niezwykle przyjemnie. O to chodziło! Zrobiliśmy pierwsze kilometry, choć wkrótce problematyczny okazał się stan baku paliwa. Bardzo możliwe, że pamiętał czasy młodości samochodu, nie przeciekał, ale założony filtr paliwa zapychał bardzo szybko. Cóż, kompromisów nie ma, wykonaliśmy mu na zamówienie całkowicie nowy zbiornik, w kształcie odpowiadający oryginalnemu. W planie na 2025 mamy dłuższe wycieczki, a auto musi być na to przygotowane.
Ostatni rozdział w 2024 roku to świąteczne przejażdżki po Poznaniu. Śnieg nie leży, soli na drogach nie ma, więc w drogę!