Podróż salonem przez Europę

Blisko 40 lat temu było to absolutne marzenie. Okazuje się, że nawet w innej epoce niemiecka technika dalej może sprawdzać się znakomicie, i to nie tylko do przejażdżek wokół komina, ale i na solidnej wyprawie transeuropejskiej, przy pogodzie, przy której wiele osób boi się dziś wyruszyć z domu bez napędu 4×4.

Okiem Marty

Plan był inny i cieszyłam się na niego bardzo, ponieważ z naszego garażu wytypowaliśmy mojego ulubieńca (z tych nowszych), czyli Maserati Ghibli. Los jednak bardzo często lubi nam pokazywać, gdzie możemy sobie wsadzić nasze plany i zadecydował za nas o zmianie środka transportu.

Wyszło nam oczywiście, jak zwykle, na dobre. Chociażby ze względu na warunki atmosferyczne, które panowały na trasie. Ghibli w rzęsistym deszczu i ze sporą ilością wody na asfalcie potrafi być tricky, a na pewno byłoby bardziej męczące, przez pełną koncentrację jaką trzeba się wykazać prowadząc ten wóz, nie tylko z dużymi prędkościami.

Spojrzeliśmy więc razem na auta w garażu, w tym na Mercedesa W126 i wiedzieliśmy, że będzie to rozsądny (😅 umówmy się, słowo rozsądny nie wyklucza funu z jazdy) wybór. Mocny silnik, dużo przestrzeni, wygodne fotele ubrane w jakże lubiany przez nas welur, opony wielosezonowe, które przydadzą się na przełęczach, wydajna klimatyzacja i super ogrzewanie. Pomimo, że W126 nie był naszym pierwszym wyborem, sprawdził się w roli krążownika szos (ekhem autostrad) rewelacyjnie.

Po pierwsze stabilność jazdy, po drugie odpowiednia do wyprzedzania moc, po trzecie, niemniej ważne, nie byliśmy zmęczeni pond tysiąc kilometrową trasą. Młodzi dalej jesteśmy duchem, ale praca przy komputerze przez lata odcisnęła piętno na naszych kręgosłupach i układzie krążenia, tak więc potrafimy docenić wygodne fotele i dobrą pozycję za kierownicą.

Jak się spisał 380 SE W126? Rewelacyjnie! Już wiemy dlaczego był marzeniem tak wielu ludzi.

Okiem Adama

To jest trzecie W126, które zawitało w moim garażu, ale żadnym z poprzednich nie uprawiałem długodystansowe turystyki. Tym razem przyszło nam pojechać z Poznania na targi do Bolonii, później do Turynu, symbolicznie do Lugano w Szwajcarii, gdzie to auto było zarejestrowane od początku i przez większą część swojego życia oraz finalnie znów do Polski. Ponad 3 tysiące kilometrów trasy, z czego rekordowy odcinek wyniósł ponad 1000 km w jeden dzień. Wnioski? Pełen podziw dla samochodu. Wielokrotnie zdarzało mi się pisać, że Mercedes robił samochody w różnych rozmiarach, ale w identycznym stylu, i „Baby-Benz” właściwie oferował wszystko to, co S-klasa. Teraz już wiem, że więcej tak nie napiszę.

Różnice są, i zdecydowanie są odczuwalne wtedy, gdy spędzasz w samochodzie więcej czasu i podróżujesz z wyższymi prędkościami. Wyciszenie kabiny w S klasie jest na fantastycznym poziomie. Bije na głowę całą konkurencję z przełomu lat 70. i 80. Mam bezpośrednie porównanie w garażu z Jaguarem XJ i Maserati Quattroporte. Różnica jest wyraźnie odczuwalna. Mercedes to konstrukcja sprzed ponad 40 lat, ale w nim wciąż jest ciszej, niż w wielu nowych samochodach niskiej klasy.

Mercedes, gdy do mnie trafił, był samochodem nieeksploatowanym przez około 20 lat. Z jednej strony ujmował stanem zachowania wspaniałej, welurowej tapicerki, z drugiej doświadczenie przy poprzednich Mercedesach (głównie R107, które również uruchamiałem po długim postoju) nauczyło, że tu nie może być drogi na skróty. Zakres wykonanych prac był kompleksowy. Auto otrzymało cały nowy układ zapłonowy, wymianę wszystkich węży podciśnieniowych w układzie wtryskowym oraz komplet nowych wtrysków. To podstawa, aby cieszyć się w nim równą pracą silnika, pełną mocą i rozsądnym spalaniem. V8 wcale nie musi być smokiem, zwłaszcza w autostradowej podróży, bo miejskie korki pojemności nie oszukają.

Do włoskiej podróży go nie szykowaliśmy. Plan na Włochy mieliśmy inny, ale na kilkanaście godzin przed wyjazdem życie go zweryfikowało. Mercedes został wywołany do tablicy… i już za chwilę spakowaliśmy się w niego, kierując się na zachód i później południe Europy. Pogoda była fatalna. Ulewne deszcze i duży ruch. Mercedes nic sobie z tego nie robił. Pełen komfort, przyjemna muzyka, niesamowicie wygodne fotele i absolutnie wystarczająca moc, by sprawnie przyspieszać w każdym zakresie prędkości. Zero problemów z parowaniem szyb, piękny widok klasycznych zegarów, sprawnie działająca skrzynia biegów i tempomat. Spalanie paliwa tylko nieco przekraczało 10 l / 100 km, co przy 90 litrach pojemności baku paliwa nie kazało często zatrzymywać się na stacjach. Jedynym zauważonym problemem było delikatne ściąganie z drogi na jedną stronę, pomimo świeżo ustawionej zbieżności. Ten problem udało się rozwiązać już po powrocie – pomogła zmiana amortyzatorów i tylnych sprężyn. Okazało się, że jedna strona siadła ciut bardziej niż druga, i było to wystarczającym powodem, że samochód nie jechał idealnie na wprost. Drugim drobnym problemem była minimalnie nierówna praca silnika przy najniższych obrotach, w momencie stania na światłach na zapiętym napędzie. Tu pomogła banalna rzecz – korekta składu mieszanki. Okazało się, że mieszanka była ustawiona zbyt bogato i silnik przy niskich obrotach się zalewał. Obie rzeczy zostały już skorygowane i udało się dojść do etapu, w którym nie ma nic do roboty. Oczywiście w starym aucie to rzecz tymczasowa i zapewne za chwilę się zmieni, ale tymczasowe zwycięstwo nad upływem czasu cieszy.

W Bolonii zaparkowaliśmy auto na targach, w strefie wystawców indywidualnych. Targi Auto e Moto d’Epoca są gigantyczne. To około 5000 pojazdów umieszczonych na kilkunastu halach. Wśród nich wszystkich, prezentowane były zaledwie dwie S klasy generacji W126. To nie jest popularne auto na tym rynku. W owych czasach nie było sprzedawane na rynku, gdzie potwornie wysokie podatki eliminowało wszystko, co miało pojemność silnika powyżej 2 litrów. Model znany był właściwie wyłącznie z tego, że służył jako limuzyna do przewozu rządu i ministrów. Oczywiście w najwyższej wersji – początkowo 500, a później 500 SEL, tylko w długiej wersji, z firankami zasłaniającymi część pasażerską. Z tej puli pochodził drugi prezentowany W126 na targach. Wyceniony niemal dwukrotnie wyżej, był również kuszącą propozycją. Przez 3 dni targów niewątpliwie budziliśmy zainteresowanie, choć co ciekawe, większość rozmów przeprowadziliśmy nie z Włochami, a z targowymi gośćmi pochodzącymi z innej części Europy – głównie z Niemiec i ze Skandynawii. Najbardziej zainteresowany był jednak klient włoski, który opowiedział nam historię związaną ze wspomnieniami z dzieciństwa, kiedy w jego mieście podjął pierwszą pracę i służył jako parkingowy na targach, na których odbywało się duże spotkanie na międzynarodowym szczeblu. Wszyscy goście przyjeżdżali wówczas W126 i tak właśnie utrwalił się wówczas w jego głowie wizerunek limuzyny, która była wówczas ponad wszystkie inne.

Finalnie jednak auta nie sprzedaliśmy. W międzyczasie pojawił się temat samochodu w Turynie, który było warto sprawdzić pod kątem zakupu. Nieco zmęczeni targowym rytmem wsiedliśmy w niedzielny wieczór do samochodu i zdecydowaliśmy się pokonać kolejne 300 kilometrów na zachód. Auto bezpiecznie zawiozło, znów pozwalając w trasie wręcz odpocząć po długim dniu.

Kolejny dzień nas zaskoczył, bo zamiast jednego auta, ujrzeliśmy całą zaparkowaną w piwnicy kolekcję. Podobnie jak całe miasto, była świadectwem dawnej świetności. Jako pierwszy zaparkowany był imponujący Jaguar 420 G, należący uprzednio do rodziny Ferrero, przedsiębiorców uznawanych za jednych z najbogatszych we Włoszech. Auto odkupił ojciec sprzedającego, i pamiętał jeszcze, że we flocie cukierniczych magnatów były głównie Rolls Royce’y. Ten zaparkowany w podziemnym garażu był już od lat, przykryty sporą ilością kurzu. Otrzymaliśmy informację, że uruchomiony został przez mechanika ostatni raz rok temu, ale nie jeździ ze względu na uszkodzony wysprzęglik.

Drugim samochodem była Mazda 626 Coupe z nieprawdopodobnie niskim przebiegiem 2245 kilometrów. Samochód według słów sprzedającego był prezentowany jako nowy na targach w Turynie. Stąd jego unikalna specyfikacja – auto ma pakiet stylistyczny i felgi firmy TRW. Po zakupie wylądowało w sporej wówczas kolekcji ojca i… nigdy nie zostało zarejestrowane.

Kolejne auto również przykuwało uwagę, jako mały hot hatch, właściwie kompletnie nie spotykany na ulicach. To Renault 5 GT Turbo w srebrnym lakierze. Auto według słów sprzedającego sprawne, choć nie jeżdżące przez formalny problem. Zostało na pewnym czasie wyrejestrowane, później lokalny urząd ACI został zamknięty, a cała dokumentacja została zgodnie z włoskimi zwyczajami zniszczona. To doprowadziło do sytuacji, w której samochodu nie dało się już ponownie zarejestrować we Włoszech.

Następne auto to również rzadki kąsek. To Dodge Stealth R/T Twin Turbo. Wyprodukowany w Japonii na amerykański rynek supersamochód z 3-litrowym, podwójnie doładowanym silnikiem i napędem na wszystkie koła, techniczny bliźniak Mitsubishi 3000GT VR4. Przebieg? Znów nieduży, nieco ponad 80 tysięcy mil. Konfiguracja kolorystyczna świetna, bo czarny lakier zestawiony z czerwoną skórą. Tym razem wszystko w porządku z papierami, choć żeby nie było idealnie – problem z silnikiem, z opisu sprzedającego brzmiący jak problem z zaworami.

Ostatni samochód w tym garażu był jedynym, jaki był wciąż używany. To Daimler 2.5 V8, eksploatowany przez matkę sprzedającego. W dokumentach komplet faktur za obsługę, w tym zamontowana rok temu nowa automatyczna skrzynia biegów, ale niestety stan samochodu typowo użytkowy. Dopatrzeliśmy się wielu śladów korozji na podwoziu i pod lakierem, wnętrze było mocno zmęczone i ogólnie był to jedyny wśród samochodów, który nie wzbudził naszego entuzjazmu.

Pozostałe nam się spodobały i mimo że właściwie każdy z nich wymagał pracy, zdecydowaliśmy się je kupić. Nie pozostało nic innego, jak wynegocjowanie możliwie dobrej ceny, uregulowanie zaliczki i udanie się w podróż powrotną.

Jako, że znów zbliżał się wieczór, postanowiliśmy dojechać w okolice jeziora Lugano, czyli w miejsce, które nasz Mercedes widział na co dzień przez pierwsze lata swojej eksploatacji. Był zawsze zarejestrowany w Ticino i ciekawym doświadczeniem było znów tam wrócić. Oznaczało to wyjazd w niemal spływające powodziami w owym czasie Alpy, ale znów, Mercedes dał radę. Był dla nas prawdziwą ostoją spokoju i pewnej pracy, przy okazji zadziwiając przechodniów i kierowców wszędzie na drodze. Okazuje się, że na zachodzie Europy stanowi obecnie widok jeszcze rzadszy niż w Polsce. Mimo, że nie podejrzewaliśmy nigdy Europejczyków o tak szybkie odejście od klasycznej motoryzacji, właściwie nie widzi się tam takich samochodów w codziennej eksploatacji. Można usłyszeć – kiedyś takiego miałem, ale po bliższej rozmowie okazuje się, że to był Diesel – czyli oczywiście nie W126, tylko mniejszy model, W124. To co zaskakuje to fakt, że nawet na niewielkiej i zdawałoby się skromnie wyposażonej stacji w Szwajcarii można dostać Plumb – czyli dodatek do benzyny bezołowiowej, pozwalający dostosować paliwo do silników starego typu, chroni gniazda zaworowe i chroni przed korozją spowodowaną działaniem etanolu.

Ruszając z Ticino, mieliśmy przed sobą ponad 1200 km do domu. Tu znów Mercedes okazał się być świetnym towarzyszem podróży. Tym razem bez deszczu, ale za to przez wszystkie pory roku, bo wracając przez Alpy nie mogliśmy ominąć zimy. Przy okazji przejazdu przez tunel Bernardino mieliśmy okazję zobaczyć z dołu jak wyglądała droga, która ostatnim razem zajęła nam pół nocy (tunel był zamknięty na czas prac remontowych i byliśmy zmuszeni pojechać przez przełęcz). Tym razem jednak wszystko układało się po myśli. Znaleźliśmy nawet czas, aby zjechać z autostrady na obiad w typowej bawarskiej restauracji i wrócić do domu o rozsądnej godzinie. Mercedes spisał się wzorowo. Mimo, że planowaliśmy go sprzedać, wcale nie byliśmy rozczarowani takim obrotem sprawy. Gdyby nie fakt, że został z nami, zapewne nie zdecydowalibyśmy się pojechać do Turynu, a zakupy tam wykonane z pewnością były warte takiego obrotu sprawy. Nawet, jeżeli w najbliższych dniach sprzedamy Benza, szacunek do niemieckiej motoryzacji w takim wykonaniu zostanie w nas na stałe.

Dziś Mercedesa możemy bez wątpienia nazwać najlepiej przetestowanym autem w naszym garażu.
Jeżeli macie ochotę go kupić, oferta jest dostępna na stronie, a auto można zobaczyć w Poznaniu.

Mercedes 380 SE W126 1985 – SPRZEDANY